piątek, 19 września 2014

Rozdział 12 Nie taki diabeł straszny

Draco szedł przez tak dobrze mu znany pogrążony w mroku ogród. Żwir chrzęścił pod jego stopami, kiedy z niepewnością stawiał każdy kolejny krok, zmierzając powoli ku rezydencji Malfoy’ów.  Draco zatrzymał się przed głównym wejściem i z wahaniem nacisnął na zdobioną złotą klamkę w kształcie głowy węż.
Wszedł do wielkiego, skąpanego mrokiem holu. Wszystkie obrazy jego przodków wiszące na marmurowych ścianach patrzyły w jego stronę z pogardą. Młody Malfoy starał się tego nie zauważać i z niewzruszonym wyrazem twarzy ruszył dalej. Niepokój w jego sercu narastał z każdą następną minutą. Nie miał pojęcia skąd się tu wziął, ani co tutaj robi.  Nienawidził tego przepięknego domu przypominającego pałac. Nienawidził każdej rzeczy, która się w nim znajdowała. Nienawidził każdego ozdobnego mebla, nienawidził pozłacanych luster oraz kominków z marmuru.  Nienawidził tych cholernych jedwabnych zasłon, które przypomniały mu o próżności mieszkańców tego domu. Cała rezydencja kojarzy mu się z bólem i cierpieniem, a przede wszystkim z apodyktycznym Ojcem i jego chorymi zasadami. Draco stało przez dłuższą chwilę w miejscu i nasłuchiwał. W całym domu panowała grobowa cisza, jedynie zegar rytmicznie odliczał każdą następną sekundę.
Tik-tak. Tik-tak.
Zimny pot spływał po jego karku przyprawiając o dreszcze i gęsią skórkę na całym ciele. Wiedział, że nie powinno go tu być, ale  jakaś dziwna siła ciągnęła go w głąb domu. Zatrzymał się  dopiero tuż przed dużymi, dębowymi drzwiami prowadzącymi do eleganckiego salonu. Nacisnął klamkę i wszedł.  Stał teraz w dużym salonie, ogień wesoło tańczył w kominku oświetlając tym samym marmurowe ściany pomieszczenia, jednak wzrok Dracona wbity był w postać siedzącą na jednym ze skórzanych foteli. Lucjusz Malfoy  siedział sobie wygodnie jak gdyby nigdy nic, a swoje zimne stalowe spojrzenie pełne pogardy wbił w swojego jedynego syna. Natomiast na ustach widniał tak dobrze znany Draconowi kpiący uśmiech.  Na widok Ojca ogarnęła go chęć zemsty. Chciał go zabić tu i teraz, udusić gołymi rękoma, patrzeć jak w jego szarych oczach gaśnie ostatnia oznaka życia.  Jego rozmyślania przerwał niespodziewanie Lucjusz.
-Zawiodłeś mnie Draconie  - zimny głos Malfoya seniora rozniósł się echem po pomieszczeniu – Jak mogłeś tak bardzo zhańbić nasze nazwisko zadawając się z tą wywłoką Granger? – wysyczał.
Z każdym kolejnym słowem w głowie młodego Malfoya pojawiały się coraz to bardziej okropniejsze obrazy śmierci jego Ojca.
Lucjusz zaśmiał się szyderczo.
-Nie wiem jak mogłem wychować takiego słabeusza. Wszystko to pewnie przez Twoją matkę – wycedził –Ale nie martw się synu, już się wszystkim zająłem. Ani Twoja matka, ani ta szlamowata Granger nie zaszkodzą nam w drodze do władzy i potęgi.
-Co jej zrobiłeś? – Draco czuł jak wzbiera w nim się jeszcze większa złość, a żyła na jego szyi pulsowała.
-Sam się przekonaj. Zobaczysz jak powinno się traktować takie szumowiny jak ona  - Lucjusz z szyderczym uśmiechem podniósł się z fotela i powoli zmierzał w stronę ciemnoszarych drzwi znajdujących się tuż obok marmurowego kominka. Nieśpiesznie  otworzył drzwi prowadzące do pokoju bilardowego.  Draco podążył niepewnym krokiem za swoim ojcem, z trudem powstrzymywał drżenie rąk. Bał się najgorszego. Gdy tylko wszedł do pokoju, nogi się pod nim ugięły a oczy zaszły łzami. Hermiona leżała na stole bilardowym, zielone kiedyś sukno przybrało szkarłatną barwę krwi.  Czekoladowe oczy dziewczyny niegdyś radosne , pełne roztańczonych iskierek wpatrywały się pusto w biały sufit.   Nagle cały ten obraz zaczął się rozmazywać w jedną wielką kolorową plamę.
Draco obudził się cały zalany potem. Blond włosy przykleiły się do jego spoconego czoła, a serce próbowało wyskoczyć z piersi. To był sen, najzwyklejszy koszmar. Hermiona jest tuż za ścianą cała, zdrowa i bezpieczna . A Lucjusz siedzi zamknięty w jednej z cel w Azkabanie - uspokajał się w myślach
.
***

-I co ja teraz zrobię? – Ginny usiadła po turecku na łóżku Hermiony i przygryzła wargę – Jak mam utrzymać Rona z dala od  kawiarni Pani Puddifoot?
Hermiona usiadła koło przyjaciółki i ją przytuliła.
-Chyba nie myślałaś, że wystawię Cię na lodzie – brunetka uśmiechnęła się – Ron będzie miał dziś intensywny dzień z Paris, która chce go wyciągnąć na zakupy.
-Żartujesz? – zapiszczała Ruda – Ron i zakupy?
-Podobno Paris chce mu zafundować kompletną metamorfozę.
-Na Godryka! Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie – Ginny mocno wyściskała Hermionę.
-Ta dobra przyjaciółka nie chciałaby, żebyś się spóźniła. Za ile masz randke z Zabinim?
-To nie jest, żadna Randka. Idę tam dla świętego spokoju – odburknęła Ruda.
-Daj mu popalić! Trzymam kciuki.
-Zamierzam dać mu nieźle w kość, aż mu się odechce – Weasley’ówna odparła na pożegnaniu i znikła za drzwiami.

30 minut później Ginny stała pod wejściem do kawiarni, cała jej odwaga i pewność siebie nagle prysły jak bańka mydlana. Ich miejsce zajął stres i niepokój.  Ręce pociły jej się ze zdenerwowania, a świadomość kilku godzin „sam na sam” z Zabinim mocno ją onieśmielał. Weź się w garść – warknęła do siebie w myślach.  Nie mogła się poddać i uciec jak tchórz.  Wzięła kilka głębokich wdechów i weszła do pomieszczenia. Kawiarnia okazała się być niezbyt dużym lokalem o ścianach pomalowanych w kolorze czerwieni i brązu.  Dookoła poustawianych było pełno hebanowych kwadratowych stoliczków, przykrytych czerwonym obrusem.   Kawiarnia niemal świeciła pustkami, dlatego też od razu zobaczyła Blaise siedzącego przy jednym z najbardziej oddalonych stolików.  Ginny uniosła dumnie głowę do góry i podeszła do stolika przy, którym siedział mulat.  
-Witaj Ginerwo – na powitanie pocałował ją w policzek, a zapach jego drogich perfum spowodował, ze Ginny zakręciło się w głowie.
-Daruj sobie Zabini – odpowiedziała i usiadła na miękkim fotelu naprzeciwko niego.
-Ślicznie wyglądasz.
-Ty też nie najgorzej – Ginny z trudem musiała przyznać, że tak naprawdę Blaise prezentował się nienagannie.  Ciemne włosy miał delikatnie muśnięte żelem do włosów, a niebieska koszula wraz z czarną marynarką idealnie komponowały się z jego śnieżnobiałym uśmiechem, który nie schodził mu z twarzy. Był przystojny, nic dziwnego że dziewczyny się za nim uganiają.
-Jak zwykle pokazujesz pazurki Lisico – uśmiechnął się łobuzersko – Lubię to w Tobie.
-Czego się państwo napiją? –  przy stoliku zjawiła się młoda uśmiechnięta kelnerka.
Blaise spojrzał na Ginny dając jej możliwość wyboru.
-Koktajl truskawkowo-brzoskwiniowy.
-Dla mnie to samo – odparł Zabini.
Nie minęła minuta a na ich stoliku pojawiło się ich zamówienie. Ginny wzięła mały łyk koktajlu i przymknęła oczy rozkoszując się smakiem.
-A więc – zaczęła – Powiesz mi po co ta cała szopka? – skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na mulata wyzywająco.
-Czemu uważasz, że to szopka?
-Bo dziwnym trafem, akurat teraz zainteresowałeś się mną. Nie wierze Ci Blaise. Wiem jaki jesteś. Szkolny podrywacz, który ma wszystko to co zapragnie. Nie mam zamiaru być Twoją kolejną zdobyczą.
-Szkolny podrywacz – zaśmiał się rozbawiony– Nie znasz mnie i nie dajesz mi szansy, żeby to zmienić.  Co ci szkodzi zaryzykować Lisico? Mam wiele do zaoferowania.
-Może i jesteś sprytny Zabini, ale lisy są sprytniejsze.
-Daj mi szansę a Ci udowodnię, że się mylisz co do mnie – spojrzał w jej zielone oczy i poczuł  jak jakaś hipnotyzująca siła przyciąga go właśnie do tej małej, niewinnej rudej istoty.
-Jakbyś nie zauważył mam chłopaka – Ruda odwzajemniła spojrzenie, nie miała zamiaru pierwsza odwracać wzroku.
-Potter? – prychnął rozbawiony – Naprawdę? Zasługujesz na kogoś lepszego.
Ginny czuła jak wzbiera się w niej złość. Miałą ochotę uderzyć go w tą jego przystojną buźkę.
-Koniec rozmowy – warknęła – Wychodzę.
Gryfonka chciała już wstać, kiedy poczuła na swojej ręce ciepłą dłoń, która próbuje ją zatrzymać. Obróciła się gwałtowanie i właśnie w tym momencie wpadła w sidła ciemnych czekoladowych oczu ślizgona. Niczym czarna dziura pochłaniały ją  krok po kroku, sekunda po sekundzie.
-Przepraszam – usłyszała – Przesadziłem wiem.  Proszę zostań lisico..
Zgodziła się.  Sama nie wie czym dokładnie się kierowała, czy rozsądkiem czy też sercem? W głębi duszy chciała poznać tego faceta, intrygował ją. Przyciągał ją do siebie swoją ciemnością, którą emanował.  Była przekonana, że w tej ciemności znajdzie z pewnością  światło, które potwierdzi, że tak naprawdę ten zadufany w sobie ślizgon ma w sobie niezliczone pokłady dobroci.
Rozmawiali przez dobre kilka godzin, opowiadając o sobie, swoich rodzinach, zainteresowaniach, ukochanych zwierzakach.  Śmiali się do rozpuku jak starzy przyjaciele.  Pokonali wszelkie bariery, które skutecznie ich od siebie rozdzielały.  Ginny odkryła, że za maską cwaniaka jaką codziennie przybiera ślizgon, kryje się naprawdę uczynny i porządny facet, który najmocniej na świecie kocha swoją matkę.  
-Mogę Cię odprowadzić? – spytał ślizgon gdy wyszli z kawiarni na chłodne jesienne powietrze.
-Chętnie, ale nie chcę ryzykować tego by Ron się dowiedział.
-Boisz się go?
-Po prostu chcę uniknąć niepotrzebnej awantury – westchnęła – Sam chyba wiesz jaki on jest.
-Zachowam dystans – Blaise po raz kolejny tego wieczoru uśmiechnął się łobuzersko – Chcę się upewnić, że bezpiecznie wrócisz do zamku.
Ginny wywróciła oczami.
-Aleś Ty uparty
Blaise po raz drugi tego dnia nachyla się nad Ginny i całuje ją w policzkej. Po raz drugi tego dnia gryfonce zakręca się w głowie.  Z przymrużonymi oczami mogłaby całymi dniami wdychać ten cudowny zapach.
-Do zobaczenia Ginerwo.
-Do zobaczenia Zabini – odpowiedziała i czym prędzej z uśmiechem na ustach pognała do zamku.

***

 W tym samym czasie Hermiona spacerowała po błoniach w towarzystwie Erica. Tak bardzo potrzebowała kontaktu z jakąś nową obcą jej osobą, a Eric okazał się świetnym kompanem do spacerów i długich rozmów. Polubiła go od razu.  Lubiła z nim rozmawiać, to sprawiało że mogła chociaż na chwilę oderwać się od codzienności i setki zmartwień spoczywających na jej barkach.   Z każdą kolejną godziną spaceru dowiadywała się o nim coraz więcej.  Ale tak naprawdę w głębi duszy chciała się odegrać na Olivierze za te dni oczekiwania na listy, które nigdy nie nadchodzą. Chciała żeby się dowiedział, że świetnie radzi sobie bez niego.   
Obydwoje siedzieli na jednej z ławek, kiedy zobaczyła tak dobrze jej znaną rudą czuprynę przyjaciółki.
-Przepraszam Cię, ale mam pewną ważną sprawę do załatwienia – Hermiona wstała z ławki.
-Jasne nie ma sprawy – Eric obdarzył ją uśmiechem  - W takim razie do zobaczenia?
-Pewnie – odwzajemniła uśmiech.
-Wyśpij się – chłopak pocałował ją w policzek i oddalił się w stronę głównego wejścia do szkoły.
-Ginny! – z lekką zadyszką Hermiona podbiegła do przyjaciółki.
-Cześć! – z ust rudej nie schodził uśmiech, co nie uszło uwadze Hermiony.
-Śpisz dzisiaj u mnie – stwierdziła starsza gryfonka – Musimy sobie poważnie porozmawiać Ginerwo Weasley!
W tym samym momencie z zamku wybiegł Ron a tuż za nim Paris.
-Ginny! – rozległ się rozwścieczony głos chłopaka
-Coś się stało Ron?
Po wesołym uśmiechu Ginny nie zostało śladu. Teraz stała blada jak ściana wpatrując się wyczekująco w brata.
-Jak mogłaś się spotkać  w tajemnicy przede mną z tym ślizgonem?
-Moja sprawa z kim i kiedy się spotykam.
-Jak mogłaś zrobić to mnie! Jak mogłaś zrobić to Harry’emu! – Ron nie dawał za wygraną, a jego twarz przybrała odcień purpury.
-Nic złego nie zrobiłam ani Tobie ani Harry’emu.  To jest moje życie i mogę robić sobie z nim co chce  a Tobie nic do tego!
Rodzeństwo Weasley’ów mierzyło się wzajemnie rozwścieczonymi spojrzeniami. Brat przeciwko siostrze, siostra przeciwko bratu.
-Niech Cię szlag Ginny! – Ron pogroził jej palcem – Jeszcze tego pożałujesz.
-Ron daj spokój – próbowała go uspokoić Hermiona – To wszystko moja wina. Założyłam się z Ginny, że nie da rady umówić się z Zabinim.
Ron patrzył zdezorientowany na obie dziewczyny, a jego twarz powoli przybierała normalne barwy.
-Zwykły zakład? – warknął
-Zwykły, babski zakład nic więcej.
-Oby – odparł – Będę cię maił na oku Ginny..

***

Eric wyszedł spod prysznica, wytarł się i narzucił na siebie dół od piżamy po czym udał się do swojego pokoju.  Przeczesał palcami, mokre czarne włosy i sięgnął po żółtą kopertę zaadresowaną do niego. Wyciągnął z niej dość gruby plik pieniędzy  i schował je od razu do swojego kufra po czym zabrał się za przeczytanie krótkiego listu.
Mam nadzieję, że już się  zadomowiłeś w Hogwarcie. Przesyłam Ci drugą część zaliczki na zachętę.  Nie zawiedź mnie Ericu, liczę na Ciebie. Z niecierpliwością i radością czekam na informacje o śmierci Granger. 

L.M

~~*~~*~~*~~

Jestem zadowolona z tego rozdziału ;)  W kilka godzin udało mi się stworzyć całkiem niezłą perełkę. Mam nadzieje, że wam również przypadnie do gustu.
Czekam na opinie i całuję gorąco!
wasza Avad Ka ;*

sobota, 6 września 2014

Rozdział 11 Wyjazd cz II



 Po długiej przerwie wracam z kolejnym rozdziałem. Wiem, że nie potrafiliście się doczekać ale mam nadzieje, że spełniłam wasze oczekiwania ;)  Czekam z niecierpliwością na wasze opinie ;)

~~*~~*~~*~~

-Powinnaś się rozerwać – stwierdził Draco obserwując Hermione, która nie potrafiła usiedzieć przez dłuższą chwilę w jednym miejscu.
-Obiecał pisać, a przez ostatni tydzień nie dostałam ani jednego listu nawet nie wiem czy dotarli bezpiecznie – odparła dziewczyna zawzięcie układając opasłe tomy książek na jednym z regałów.
-Może po prostu ma zbyt wiele obowiązków – ślizgon podszedł do gryfonki, wziął od niej jeden z opasłych tomów i odłożył na pobliską półkę po czym  posadził ją na jednym z wygodnych foteli.  Wyciągnął z barka dwie szklanki i nalał do nich ognistej. Podał jedną Hermionie a z drugiej pociągnął spory łyk – Upijmy się Granger.
Hermiona upiła trochę bursztynowego płynu.
-Dobra – oczy gryfonki zalśniły – Zagrajmy w coś.
-W co takiego? – blondyn upił spory łyk bursztynowego trunku.
-Zasady są proste,  jedno z nas mówi coś czego nigdy w życiu nie robiło po czym druga osoba jeśli to robiła pije.
-Wchodzę w to – na ustach chłopaka pojawił się łobuzerski uśmiech – Zaczynaj.
-No dobra… Nigdy nie prowadziłam po alkoholu.
Draco upił spory łyk.
-Twoja kolej – uśmiech nie schodził Hermionie z ust.
-Nigdy nie miałem kota – Draco spojrzał z triumfem na Hermionę, która sięgnęła po szklankę z ognistą.
-Dobra, skoro tak chcesz się bawić – gryfonka spojrzała w błękitne oczy ślizgona – Nigdy nie uprawiałam hazardu
Draco uśmiechnął się pod nosem i pociągnął kolejny łyk.
-Nigdy nie  byłem w klubie dla lesbijek.
Hermiona upiła spory łyk ognistej, natomiast Draco patrzył na nią z niedowierzeniem.
-No co? Tylko tam tańczyłam..
Z godziny na godzinę wlewali w siebie coraz to więcej alkoholu a wyznania stawały się coraz bardziej odważniejsze. Po raz kolejny poznawali siebie z całkiem innej strony, odkrywali przed sobą coraz to większe sekrety i tajemnice wiedząc, że nic z tego co zostało dzisiaj powiedziane nie opuści ścian ich wspólnego salonu.
-Nigdy nie spałam z więcej niż jednym partnerem – Hermiona z każdą kroplą ognistej stawała się coraz bardziej śmielsza.
-Ściemniasz… - Draco spojrzał w oczy gryfonki doszukując się prawdy.
-Pij Malfoy – odparła.
-To znaczy, że Black był…
-Moim pierwszym – dokończyła za niego – Co cię tak dziwi Draco?
-Po prostu – blondyn się zmieszał – Z takim wyglądem mogłabyś mieć każdego, nie chciałaś nigdy sprawdzić jak to jest z innymi?  
-Często zastanawiam się nad tym jakby to było z innym, za to Ty z pewnością znalazłeś swoją idealną partnerkę co Malfoy?
Ślizgon się zaśmiał.
-Rozczaruję Cię Granger, ale nie znalazłem.
-Nie wierzę.. żadna nie powaliła Cię na kolana?
Pokręcił przeczącą głową.
-Może dlatego, że nie przywiązywałem do tych spraw jakichkolwiek uczuć. Swego czasu byłem potwornym dupkiem, traktowałem kobiety przedmiotowo, ale po wojnie wszystko się zmieniło.  Spotkałem Paris i dzięki niej wyszedłem na ludzi. Moje poglądy całkowicie się zmieniły. Jeśli miałbym kiedyś pójść do łóżka z kobietą, to tylko z tą, do której będzie należało moje serce.

***

Olivier wyszedł właśnie spod prysznica, wytarł się dokładnie ręcznikiem i założył bokserki, mokre włosy przeczesał palcami i skierował się w stronę sypialni. Położył się na wielkie mahoniowe łóżku  i pogrążył się w rozmyślaniach.  Minął dopiero tydzień odkąd wyjechał z Hogwartu i gdyby nie Hermiona najchętniej by do niego nie wracał. Miał dość rozhisteryzowanych uczennic, od których nie umiał się odpędzić.  Dopiero tutaj w Durmstrangu poczuł, że w końcu może odetchnąć i się wyluzować.  Jedyna wada tego wyjazdu to samotność. Brakowało mu w tym dużym łóżku ciepła drugiej osoby, brakowało mu Hermiony. Tęsknił za jej uśmiechem, za  czekoladowymi oczami,  za bliskością jej rozgrzanego ciała.  
Rozmyślania Oliviera przerwało natarczywe pukanie do drzwi.  Pośpiesznie nałożył na siebie jeansy i skierował się do drzwi.
-Dobry wieczór Olivierze - brunetka uśmiechnęła się zalotnie.
-Parkinson? – Olivier zamrugał kilkakrotnie zanim dotarł do niego widok ubranej w skąpy szlafrok uczennicy – Co ty tu robisz?
-Mogę wejść? – zielone oczy Pansy zaświeciły złowieszczo i nie czekając na zaproszenie wślizgnęła się do salonu.
Olivier skrzyżował ręce na klatce piersiowej i bacznie przyglądał się ślizgonce.
-No co? – dziewczyna wzruszyła ramionami i usiadła wygodnie na kanapie.
-Powinnaś być już dawno w swoim dormitorium Parkinson.
-Pansy – poprawiła go – Po za tym nie musisz udawać takiego przykładnego nauczyciela z zasadami. Widziałam Ciebie i tą szlame Granger w Twoim gabinecie – na jej ustach zagościł typowo ślizgoński uśmiech.
-Nie wiem o czym mówisz Parkinson.
Dziewczyna podniosła się z kanapy i podeszła bliżej bruneta.
-Przede mną nie musisz udawać Black – wyszeptała mu do ucha – Ale nie martw się nikomu nie powiem… na razie.
-Czego chcesz? – Olivier spojrzał wrogo w oczy Parkinson.
Dziewczyna zaśmiała się.
-To przecież oczywiste. Chcę zemsty. Chcę aby nasza szlamowata panna wszystko wiedząca poczuła jak to jest, gdy ktoś Ci zabiera najważniejszą osobę w Twoim życiu.  Ty będziesz moją zemstą Olivierze, sprawie że każda nawet najmniejsza cząstka Ciebie oszaleje na moim punkcie.
Pansy nachyliła się nad Olivierem, żeby go pocałować lecz ten odsunął ją od siebie.
-Posłuchaj Parkinson.. Jestem Twoim nauczycielem i nie pozwolę na takie traktowanie. Jeszcze jeden taki numer a zarobisz szlaban do końca roku – oczy Blacka ciskały błyskawice w stronę dziewczyny, której ślizgoński uśmiech nie schodził z ust – Daj spokój Hermionie, a jeśli nie to pogadamy sobie inaczej.
-Tak jest Panie profesorze –Pansy mrugnęła zalotnie rzęsami i dumnie wyszła na korytarz. Jeszcze będziesz mój Black – pomyślała.

***

Draco Malfoy obudził się z potwornym pulsującym bólem, który rozsadzał mu głowę.  Dopiero po chwili zauważył śpiącą w najlepsze Hermionę, z głową na jego kolanach.  Długie włosy gryfonki, delikatnie otulały jej spokojną i zrelaksowaną twarz, a usta miała wygięte w półuśmiechu.  Dla ślizgona wyglądała jak ósmy cud świata. Mógł patrzeć na nią godzinami i podziwiać piękno jej urody, jej inteligencję, i te lśniące czekoladowe oczy, w których zawsze mógł dostrzec wesołe iskierki.  Delikatnie pogłaskał ją po policzku.
Hermiona delikatnie otworzyła oczy i zamrugała kilka razy.
-Dzień dobry słoneczko – usłyszała aksamitny głos blondyna.
-Od kiedy to jestem Twoim słoneczkiem? – zachichotała
-Odkąd sprawiłaś, że moje życie nabrało blasku – na ustach blondyna zawidniał łobuzerski uśmiech.
-Nie wiedziałam, że z Ciebie taki romantyk Malfoy – uśmiech nie schodził gryfonce z ust.
-Wiele rzeczy o mnie nie wiesz Granger – oczy blondyna zaświeciły się tajemniczo – A teraz słoneczko powinnaś wstać, żeby nie spóźnić się na przyjazd naszych gości z Durmstrangu.
 Godzinę później coraz więcej podekscytowanych uczniów schodziło się do Wielkiej Sali w oczekiwaniu na nowoprzybyłych gości z Bułgarskiej szkoły.  Natomiast dwójka prefektów naczelnych wraz z dyrektorem Hogwartu z niecierpliwością wyczekiwali ich na dziedzińcu.
-Stresujesz się?  - Draco spojrzał na przyjaciółkę, która nie potrafiła ustać spokojnie w jednym miejscu.
-Aż tak to widać?
-Wyluzuj – wyszeptał jej do ucha – Razem damy radę.
-Możesz mnie potrzymać za rękę? – Gryfonka spojrzała ślizgonowi w oczy.
-Pewnie – młody Malfoty na chwilę się zawahał, ale już po chwili splótł swoje palce z drobnymi i delikatnym palcami Hermiony.  Gdy tylko jego dłoń dotknęła dłoni dziewczyny poczuł dziwne wibracje w żołądku.  Spojrzał na gryfonkę i zobaczył jak powoli mięśnie jej twarzy rozluźniają się.
Zaledwie kilka minut później przybyli tak długo oczekiwani goście.  Z powozu wysiadło trzech wysokich mężczyzn. Pierwszy z nich został przedstawiony prefektom jako David Smith i był nauczycielem eliksirów oraz opiekunem dwóch uczniów którzy przybyli na wymianę.  Pozostała dwójka to Scott Morris oraz Eric Foster. Ten pierwszy był szczupłym, wysokim blondynem o łagodnym spojrzeniu. Natomiast jego kolega był pewnym siebie przystojnym  brunetem o oczach czarnych jak węgiel, które przez cały czas uporczywie lustrowały  gryfonkę.    Draco z trudem powstrzymał grymas niezadowolenia, kiedy brunet całuje Hermionę w rękę na powitanie patrząc jej przy tym głęboko w oczy co wywołało delikatne rumieńce u dziewczyny.

Tego samego dnia późnym wieczorem…
Hermiona siedziała w swoim ulubionym fotelu przed kominem otulona kocem i z kubkiem ciepłej herbaty w ręku.  Draco usiadł na kanapie obok i z poważną miną spojrzał na Hermionę.
-Musimy pogadać – oznajmił.
-Coś się stało? – Hermiona odłożyła kubek na stolik i odwróciła się w stronę ślizgona.
-Chodzi o tego całego Erica…
-Coś z nim nie tak?
-Facet wydaje mi się podejrzany – Draco spojrzał jej w oczy – Nie chciałbym, żebyś spotykała się z nim sam na sam.
-Nie jesteś moim ojcem Malfoy, żeby mi mówić z kim mam się spotykać a z kim nie – warknęła dziewczyna
-Po prostu się martwię..
-Martwisz? – prychnęła – Dla Twojej wiadomości panie tleniony jestem dużą dziewczynką i potrafię o siebie zadbać – Hermiona wstała i skierowała się do swojego dormitorium – Dobranoc Malfoy.