piątek, 21 listopada 2014

Rozdział 20 Koniec jest bliski

Myślałam, że się nie uda i się nie wyrobię do piątku, ale dzięki mojej kochanej Silje wena wróciła choć i tak mam wrażenie, że wyszły z tego niezłe przesłodzone wypociny i nie obejdzie się bez słów krytyki ;) 
Wracając do Silje to z wielką przyjemnością chciałam was zaprosić na jej Dramione które mnie po prostu oczarowało : http://still--into--you.blogspot.com/

Pozdrawiam cieplutko ;)
Wasza Avad Ka ;*

~~*~~*~~*~~

Olivier obudził się z silnym bólem głowy. Przeciągną się by rozprostować zdrętwiałe mięśnie i usiadł na łóżku. Szybko omiótł swoją sypialnię, która przypominała istne pobojowisko.  Wszędzie walały się puste butelki po alkoholu. Brunet sięgnął do szafki tuż obok łóżka i wyciągnął z niej fiolkę z eliksirem na kaca. Otworzył ją i łapczywie wypił całą zawartość. Ból głowy prawie od razu stracił na sile.
Podszedł do okna i rozsunął zasłony, wpuszczając  trochę światła do pomieszczenia. Każdą swoją czynność wykonywał mechanicznie jak robot. Nic go nie obchodziło i nic nie miało kompletnie sensu. Ostrożnie omijał porozwalane butelki i skierował się do łazienki gdzie wziął szybki orzeźwiający prysznic, który zmył z niego smród alkoholu.
Po wczorajszym powrocie z Hogwartu przez większość wieczoru i nocy wałęsał się bez celu po mieszkaniu, które jeszcze niedawno dzielił z Hermioną.
Wszystkie wspomnienia niczym bumerang ponownie zaczęły do niego wracać.
Doskonale pamiętał ich pierwsze spotkanie, kiedy przyszła zapisać się na kurs tańca. Sprawiała wrażenie delikatnej i niewinnej kobiety, choć z czasem udało mu się wydobyć skrywany przez nią temperament.   Pamiętał ich pierwszą randkę, pierwszy pocałunek. Pamiętał kiedy po raz pierwszy weszli do tego domu. Miejsca, które miało być tylko ich.
Teraz siedząc przy stole w kuchni, gdzie zazwyczaj rozpoczynali wspólnie każdy dzień Olivier sięgnął po prawie już pustą butelkę z alkoholem i przelał jej zawartość do szklanki, po czym zaczął obracać ją w dłoni.
 Westchnął.
Wszystko w tym domu przypominało mu ją. Każdy obraz, każdy mebel w tym cholernym domu przypominał mu o tym jak bardzo spieprzył całą sprawę.  Jego szare komórki intensywnie szukały jakiegoś planu, który pozwoliłby mu odzyskać z powrotem Hermionę.  Wiedział jedno, jeśli będzie tak siedział i użalał się nad sobą to z pewnością nic nie uda mu się osiągnąć.
Odłożył nietkniętą szklankę z powrotem na stolik i skierował się w stronę wyjścia.

***

-Gotowy? – Hermiona weszła do salonu i spojrzała na Dracona, który intensywnie nad czymś myślał.
-Jasne –odparł  i wstał z kanapy.
-Wszystko w porządku? – dziewczyna nie dawała za wygraną, wiedziała że od jakiegoś czasu ślizgon chodzi roztargniony i miała nadzieję, że może mu jakoś pomóc.
-Pewnie – uśmiechnął się łobuzersko  - Idziemy?
10 minut później stali już w zatłoczonym centrum handlowy, w którym wszędzie roiło się od kolorowych świątecznych lampek i ozdób.  Co jakiś czas mijali ich ludzie przebrani za elfy i rozdający cukierki roześmianym dzieciakom.
Draco z ciekawością przyglądał się wszystkiemu po kolei. Chłonął każdy najdrobniejszy szczegół i starał się go zapamiętać.  Jeszcze nigdy w swoim życiu nie widział czegoś takiego. 
-Zaskoczony? – usłyszał rozbawiony głos.
-To wszystko jest takie…hmm niesamowite – stwierdził po chwili – Po raz pierwszy w życiu naprawdę cieszę się z nadchodzących świąt.
Hermiona na chwilę się zamyśliła.
-Mam pewien pomysł – odezwała się w końcu – Kupmy to co mamy kupić, a jak zostanie nam jeszcze trochę czasu to pokaże Ci jeszcze kilka takich magicznych miejsc.
Draco z aprobatą przystał na pomysł Hermiony.  Sam był zdziwiony, że tak bardzo chce poznać cały ten mugolski świat, w którym wychowała się gryfonka.  Miał nadzieje, że dzięki temu może dowie się o niej kilku nowych ciekawych rzeczy.
W centrum handlowym byli niecałą godzinę. Hermionie udało się wreszcie skompletować w całości prezent dla Ginny, natomiast Draco uparł się, że musi koniecznie kupić prezenty dla rodziców Hermiony. Kupione rzeczy odesłali zaklęciem do domu i weszli na zewnątrz.
Lodowaty, zimowy wiatr delikatnie muskał ich twarze, wywołując różowe rumieńce na policzkach. Pierwszą atrakcję jaką Hermiona zafundowała blondynowi było lodowisko umieszczone w samym centrum Londynu.  Wypożyczyli łyżwy i weszli na zamarzniętą taflę.  Świąteczna muzyka lecąca z głośników skutecznie zagłuszała Hermionę, która wybuchneła głośnym śmiechem na widok blondyna, która rozpaczliwie starał się trzymać barierek i uchronić się przed spotkaniem z twardą i zimną taflą lodu.  Kiedy w końcu gryfonka się uspokoiła z przepraszającym wyrazem twarzy wyciągnęła w stronę ślizgona dłoń, którą z ochotą przyjął. Splótł swoje palce z jej palcami i dał się poprowadzić. Powoli ruszyli przed siebie, ostrożnie stawiając każdy kolejny krok. Brunetka okazała się być świetnym instruktorem, ponieważ już po dziesięciu minutach Draco jeździł po lodowisku bez niczyjej pomocy, choć nie obyło się bez kilku bolesnych upadków i siniaków.
Po godzinie jazdy z lekką zadyszką zeszli z lodowiska, blondyn z ulgą wymalowaną na twarzy ściągnął wreszcie lekko uciskające go w kostce łyżwy i rozmasował zesztywniałe stopy.
Po lodowisku zaczęli spacerkiem kierować się w stronę rynku,  gdzie odbywał się jarmark świąteczny.
-Napijemy się czegoś ciepłego? – zaproponowała Hermiona.
-Na co konkretnie masz ochotę?
-Zobaczysz  - dziewczyna pociągnęła go w stronę  jednej z alejek i już po chwili  ich oczom ukazał y się dwa długie rzędy drewnianych domków ozdobionych światełkami mieniącymi się na wszelkie możliwe kolory.   Każdy z domków, miał odrębną ofertę do zaproponowania zaciekawionym klientom.  Można było zakupić tutaj najróżniejsze świąteczne wypieki, świeży pachnący chleb wyciągnięty dopiero co z pieca, słodycze, ozdoby na choinkę czy też biżuterię.  Hermiona skierowała się w stronę jednego z domków i zamówiła dwie porcje grzańca do picia, zapłaciła po czym podała  ślizgonowi kubek wypełniony parującym czerwonym płynem.
Draco wziął mały łyk napoju , a na jego ustach pojawił się uśmiech zadowolenia.
-Pysze – powiedział i wziął kolejny łyk – Co to takiego?
-Grzane wino  -odpowiedziała rozpromieniona Hermiona – Wiesz co? Cieszę się, że mogę spędzić te święta z tobą.  Naprawdę świetnie się bawię.
-Zawsze do usług  - blondyn posłał jej czarujący uśmiech – Pooglądamy co tutaj mają i wracamy do domu?
Hermiona z ochotą przystała na pomysł chłopaka i powolnym krokiem podchodzili do wszystkich możliwych straganów,  żartując i śmiejąc się w niebogłosy.   W pewnym momencie wzrok Hermiony natrafił na dobrze jej znaną sylwetkę.
-Cholerka – wymknęło jej się.
-Co jest?
Hermiona dyskretnie pokazała Draconowi palcem  stragan, przy którym właśnie zatrzymał się Olivier.
-Nie mam ochoty się z nim spotkać a co dopiero rozmawiać – jęknęła.
-Mam rozumieć, że trzeba wybawić damę z opresji?  - błękitne oczy blondyna tajemniczo zalśniły.
-Byłabym wdzięczna  - odparła – Byle szybko bo właśnie nas zauważył.
Kierowany impulsem blondyn nie zważając na późniejsze konsekwencje, przyciągnął ją do siebie i pocałował. Zaskoczona dziewczyna już po chwili odwzajemniła delikatny, ale pełen pasji pocałunek.

W tym samym czasie kompletnie zdezorientowany Olivier nie chciał uwierzyć w to co widział. Czuł jak cała gorycz, która go wypełniała znikła a na jej miejscu pojawiła się wściekłość.  Miał ochotę podejść do nich, rzucić się na blondyna i rozszarpać go na drobne kawałeczki.  Jedyne co go w tej chwili powstrzymywało to otaczający ich tłum ludzi.  Na jego ustach pojawił się grymas, kiedy zobaczył ironiczny uśmiech blondyna kierowany w jego stronę, po czym odwrócił się i ruszył w całkiem przeciwnym kierunku.

***

Ginny siedziała na starej wyświechtanej kanapie w Norze. Z  lekkim uśmiechem na ustach wpatrywała się w swojego brata Rona i Harry’ego, którzy od dwóch godzin męczyli się z ubieraniem choinki w tradycyjny sposób bez użycia magii.  Mimo, że cieszyła się z powrotu do Nory, a perspektywa  spędzenia kilku najbliższych dni z rodziną podnosiła ją na duchu. Jednak jakaś część jej strasznie tęskniła za Zabinim.  Mimo, że wyznanie chłopaka mocno ją zraniło to i tak nie potrafiła się na niego gniewać.  Przecież nie planował tego jak wszystko się potoczy, i  z pewnością jakby tylko to wiedział to postąpiłby inaczej.  Przecież nie liczą się intencje tylko czyny.   Była świadoma też tego, że jakaś część Blaise’a uległa diametralnej zmianie, ale czy kiedykolwiek będzie umiała obdarzyć go stuprocentowym zaufaniem?
-Ginny  kochanie, możesz powiedzieć chłopcom, żeby się już przebrali? Zaraz podam kolację – z zamyślenia wyrwał ją głos matki dobiegający z kuchni, w której spędziła większość dzisiejszego dnia.
Rudowłosa westchnęła, machnęła różdżką a wszystkie ozdoby i lampki w jednej chwili znalazły się na choince.
-Ej! – oburzył się Ron – Zepsułaś całą zabawę!
Ginny westchnęła mimowolnie i pokazała starszemu bratu język.
-Lepiej pójdźcie się przebrać – powiedziała – Chyba, że obydwaj chcecie mieć doczynienia z Molly.
-Przecież jestem ubrany – odparł Ron.
Dziewczyna spojrzała z politowaniem na brata który był ubrane w czarne spodnie i czerwony sweter z wyszytym reniferem.
-Ron widziałeś się dzisiaj w lustrze?
-A po jakie licho?
Harry parsknął śmiechem.
-Mógłbyś w końcu o siebie zadbać, bo jak tak dalej pójdzie to nigdy sobie nie znajdziesz dziewczyny.
-Ale to mój ulubiony sweter! – zaprotestował rudzielec
-Posłuchaj rady młodszej siostry i spal go – podsumowała Ginny i udała się do kuchni pozostawiając Rona  w totalnym osłupieniu.
Harry poklepał go po plecach.
-Ona ma rację  - stwierdził i ponownie się zaśmiał.
Ron spojrzał na niego spod byka.
-Idź do diabła – warknął wkurzony i udał się na górę do swojego pokoju.



Blaise w ciemnozielonym garniturze i białej koszuli zszedł po szerokich marmurowych schodach i udał się w kierunku jadalni. Jego kroki odbijały się echem kiedy przemierzał długi hol.   Kiedy wszedł do pomieszczenia od razu dostrzegł swoją matkę ubraną w długą śliwkową sukienkę,  a kolia z diamentami, którą dostała od niego w prezencie idealnie eksponowała jej długą, smukłą szyję.
Gdy tylko usłyszała jego kroki, odwróciła się i obdarzyła go promiennym uśmiechem.   Mimo skończonej czterdziestki nadal wyglądała młodo i pięknie.
-Mamo – przywitał się całując ją w policzek.
-Stajesz się coraz bardziej podobny do Ojca – powiedziała i poprawiła mu kołnierz koszuli.
Blaise mimo uśmiechu matki dostrzegł w jej oczach smutek, kiedy wspomniała o ojcu.  Wiedział, że mimo tylu lat od jego śmierci ona nadal kochała go całym sercem.  Doskonale pamiętał dzień w którym dowiedział się o jego śmierci. Był to dzień jego piątych urodzin,  siedział wtedy w swoim pokoju na parapecie  z nosem przyklejonym do szyby i z niecierpliwością wypatrywał Ojca, który miał dzisiaj specjalnie dla niego wrócić wcześniej z pracy i spędzić z nim urodziny.  Godziny mijały a jego wciąż nie było. Dopiero kiedy zegar wskazał dziesiątą wieczorem, a za oknem panowały egipskie ciemności, usłyszał dochodzący z dołu płacz matki.  Niczym burza zeskoczył z parapetu i pognał schodami na dół prosto do salonu.  Gdy stanął u progu pokoju zobaczył dwóch obcych mężczyzn ubranych w czarne służbowe płaszcze,  stali nad siedzącą na kanapie i zanoszącą się szlochem kobietą, której spokojnie próbowali coś wytłumaczyć.
-Mamo! – mały Blaise podbiegł do swojej rodzicielki i mocno ją przytulił -  Czemu płaczesz? Gdzie jest tata? Co robią tutaj ci Panowie? – zasypywał ją pytaniami.
Kobieta otarła słone łzy i pogłaskała chłopca po bujnych włosach.
-Posłuchaj kochanie – zaczęła starannie dobierając słowa -  Tatuś umarł. Poszedł do nieba do aniołków.
-Ale wróci do nas prawda? – małe ciemne oczy dziecka ufnie wpatrywały się w swoją rodzicielkę.
-Niestety nie wróci, ale z pewnością patrzy teraz na Ciebie z nieba i chce żebyś był dzielny – powiedziała, po czym przytuliła do siebie jedynego syna.
-Siadamy? – ze wspomnień wyrwał go głos matki.
-Pewnie – uśmiechnął się , odsunął jej krzesło i poczekał aż usiądzie po czym sam zajął miejsce przy stole tuż obok niej.

***

W domu Hermiony panowało małe zamieszanie. Pani Granger wraz z córką walczyły dzielnie w kuchni próbując jak najszybciej uporać się z kaczką na dzisiejszą świąteczną kolację, natomiast Pan Granger wraz z Draconem  męczyli się z ustawieniem choinki tak, aby stała prosto i nie przechylała się na boki.  Po półtoragodzinnych zmaganiach zmęczeni, ale zadowoleni z siebie opadli na kanapę i podziwiali przystrojone przez nich drzewko.
-Całkiem nieźle Ci poszło jak na pierwszy raz – Chris szturchnął przyjacielsko Dracona i podał mu piw, po czym otworzył drugie dla siebie.
Kiedy miał już wziąć pierwszy łyk chłodnego trunku usłyszał ciche chrząknięcie żony, odstawił butelkę od ust i spojrzał na nią. Posłała mu jeden ze swoich czarujących uśmiechów i zabrała nietknięte jeszcze butelki z piwem.
-Odstawie je na późnie, a wy w podskokach idziecie na górę się przebrać i za 10 minut widzę was przy stole – stwierdziła.
-Może chociaż jeden malutki łyczek? – Chris posłał Jane błagalne spojrzenie – Zasłużyliśmy sobie.
-Po kolacji – odpowiedziała i pocałowała go.
Mężczyzna westchnął  i rozbawiony udał się do sypialni.


Następnego ranka  Dracona obudziło coś mokrego i śliskiego na jego twarzy. Zdziwiony otworzył zaspane powieki i zobaczył parę niebieskich oczu z ciekawością się w niego wpatrujących.  W jednej chwili podniósł się do pozycji siedzącej  i zamrugał kilka razy myśląc, że śni.  W jego nogach stał i wesoło merdał ogonem szaro-biały szczeniak rasy husky obwiązany wokół szyi czerwoną kokardą i przyczepionym liścikiem.  Pogłaskał szczeniaka  po głowie zanurzając palce w jego miękkim futrze, a następnie odczepił karteczkę.

Żebyś już nigdy więcej nie poczuł się samotny.
                                                                             Hermiona
Ps. Wszystkie potrzebne rzeczy masz w kartonie koło łóżka

przeczytał i spojrzał na psa, który usiadł i w dalszym ciągu się w niego wpatrywał, uśmiechnął się do niego.
Gdy tylko go zobaczył od razu poczuł jakąś dziwną więź między nimi. Pokochał tego psa od pierwszego wejrzenia, i  w głębi duszy wiedział, że odegra on jeszcze ważną rolę w jego życiu.
-Trzeba Ci dać jakieś imię kolego – powiedział do szczeniaka, który z aprobatą zaszczekał – Hmm.. co powiesz na Diego?
Kolejne szczęknięcie.
Blondyn wziął psa na ręce i dokładnie mu się przyjrzał. Był śliczny, miał lśniące i miękkie futro i mądre oczy, które wiernie się w niego wpatrywały.
-Chodź zobaczymy co takiego mamy  w tym kartonie – powiedział do niego i położył go na podłodze po czym sam podszedł do dużego kartonowego pudła. Otworzył je i zaczął po kolei wyciągać wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy potrzebne dla psa.

Po świątecznym obfitym obiedzie, podanym przez Panią Granger,  Draco wraz z Hermiona i swoim nowym czteronożnym przyjacielem.  Blondyn założył szczeniakowi na szyję błękitną obrożę pasującą mu do koloru oczu i przypiął do niej tego samego koloru smycz, po czym wyszli na zewnątrz. Kiedy dotarli do zaśnieżonego parku odpiął szczeniakowi smycz i z rozbawieniem patrzył jak ten gania po ośnieżonych ścieżkach i nieświadomie wpada do śnieżnych zasp.
-Czemu akurat husky? – zapytał Hermionę, kiedy usiedli na jednej z odśnieżonych ławek i patrzyli na rozbrykanego Diego.
-Nie wiem – odpowiedziała szczerze – Zobaczyłam go i wiedziałam, że to musi być on.
-Nigdy nie przypuszczałem, że dostanę kiedyś psa.
- Tylko dbaj o niego  - Hermiona oparła głowę o ramię blondyna – Pies to najlepszy przyjaciel człowieka, zawsze będzie u twojego boku, niezależnie od tego co by się działo w twoim życiu.
-Chciałbym odwiedzić grób matki – stwierdził po dłuższej chwili spoglądając gryfonce w oczy.
-Teraz? – zapytała
-Choćby zaraz.
-Nie ma sprawy – Hermiona wstała i zaczęła nawoływać szczeniaka, który z wystawionym na wierzch językiem podbiegł do niej i zaczął zaczepiać ją łapkami.
Przypięła go do smyczy i wyciągnęła rękę do Dracona, po czym całą trójką teleportowali się na cmentarz.
Bez problemu znaleźli drogę do nagrobka Narcyzy, gdzie ku ich zdziwieniu do wazonu były wstawione świeże kwiaty z przyczepionym liścikiem, na którym istniało imię Dracona. Blondyn jednym zwinnym ruchem odczepił liścik, w którym wypisane były tylko trzy słowa:

Koniec jest bliski…
                               L.